Gdy pod koniec lat 70 do brytyjskiej grupy nowofalowej Ultravox dołączył śpiewający gitarzysta Midge Ure, przestała ona być zespołem niszowym, a jej popularność nagle wzrosła pod wydaniu w 1980 roku znakomitego albumu „Vienna”. Od tego momentu liczy się historię zespołu jakby od początku. Dlatego kolejna, po świetnie się sprzedającej „Viennie”, płyta Ultravox z Ure’em, zatytułowana „Rage In Eden” była tworzona pod wielką presją. Po latach członkowie zespołu nieraz wspominali ciężką atmosferę towarzyszącą im podczas nagrań.
Na płycie usłyszymy ból w „We Stand Alone” i „The Voice”, grozę w piosence tytułowej z refrenem w nieznanym języku. Bardzo chłodne brzmienie syntezatorów Billy’ego Currie ("The Thin Wall") i często hipnotyczną grę sekcji rytmicznej.
To wszystko złożyło się na płytę, która dorównuje „Viennie”, bo choć nie ma świeżości tej pierwszej, to nadrabia niecodziennym klimatem oraz lepszym brzmieniem i instrumentów, i śpiewu,
Ten album okazał się bardzo wpływowy wśród polskich wykonawców nawiązujących wtedy do, zapoczątkowanego m.in. przez Ultravox, nurtu new romantic. Pomysły brzmieniowe, a nawet melodyczne z „Rage In Eden” można odnaleźć w nagraniach Kombi (szczególnie singiel „Linia życia” oraz albumy „Nowy rozdział” i „4”), Kapitana Nemo czy Exodusu (utwory „Wszystko płynie”, „Relacja z giełdy”).
„Rage In Eden” polecam wszystkim lubiącym klasycznego rocka z klasyczną elektroniką.
Ultravox, "Rage in Eden", Chrysalis 1981; reedycja EMI 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz